czwartek, 26 marca 2015

Badanie krwi niemowlaka - niby nic, a jednak

"Zrobimy badanie krwi i moczu u Zuzi" - usłyszałam tydzień temu od lekarza! Zrobiłam się blada, moje serce zaczęło szybciej bić, dalej już nie słuchałam lekarza. Bałam się strasznie - tak! ja mama pielęgniarka, bałam się cholernie pobierania krwi u Mojego dziecka. W głowie ciągle miałam różne dziwne myśli
"przecież ona jest taka malutka"
"jak to igła i Zuzia?''
''przecież Ona się tak strasznie wszystkiego boi"
i tak dalej i tak dalej. Od razu powiedziałam do męża, że musi wziąć dzień wolnego w pracy bo ja tam sama nie pojadę, a jak pojadę sama to umrę. Oczywiście wziął wolne, żeby wspierać swoją córkę, no i przede wszystkim mamę :)

Nadszedł ten okropny dzień, środa. Wstaliśmy o świcie bo musieliśmy jeszcze zebrać Zuzi mocz, a nie wiedzieliśmy ile nam to zajmie czasu. Oczywiście przyklejałam woreczek na praktykach w szkole ale potem zostawiałam dziecko i już nie wiedziałam jak to dalej z tym woreczkiem jest, a nie jest tak łatwo. Za poradą koleżanki kupiłam 10 woreczków  w aptece ( na całe szczęście). Wykąpaliśmy dziecko, nakleiłam woreczek ii? Zuzia zrobiła siku po za... stało się tak trzy razy. W końcu przeczytaliśmy w internecie, żeby przykleić woreczek, zostawić dziecko rozebrane (bo jak dziecku zimno to robi siusiu), położyć na łóżku i po prostu czekać, aż zacznie siusiać. Zrobiliśmy sobie kawę, usiedliśmy na łóżku, Zuzię położyliśmy po środku i czekaliśmy. Nagle poczułam że mam całą mokrą nogę, jeeest udało się, Zuzia nasiusiała! Pół woreczka, reszta na nogę mamy. Co tam! ważne, że mamy siusiu do badań. Przelaliśmy siusiu do jałowego kubeczka na mocz i zaczęliśmy się ubierać aby wyjechać do laboratorium. 
Całą drogę się denerwowałam. Dojechaliśmy, byliśmy drudzy w kolejce. Nerwowo trzymałam męża za ręka, Zuzia spała. Obudziłam się i weszliśmy do środka. W laboratorium pierwszym pytaniem było  "kto trzyma dziecko przy badaniu?" , prawie krzyknęłam "tata, oczywiście, że tata!" . Tata posadził sobie Zuzię na kolanach, podeszła Pani pielęgniarka. Uważnie przyglądałam się czy myje ręce, zakłada rękawiczki i używa czystych narzędzi, Pani była perfekcyjna :D 
Przyłożyła igiełkę do kciuka Zuzi, nakłuła i.. Zuzia nie płacze. Cholera! Patrzała na mnie jak by nie wiedziała po co ja się tak denerwuje. Nie, nie było tak, że nie płakała w ogóle. Chyba poczuła ode mnie moje zdenerwowanie i delikatnie pojękiwała, popłakiwała. Pani skończyła, wzięłam córę na ręce i zobaczyłam uśmiech od ucha do ucha. Kurcze! jaki mój krasnal jest dzielny!
Włożyłam Zuzię do wózka, a ona zasnęła. Już bym wiedziała jak to wygląda byłabym spokojna, ale to moje dziecko. Każda mama się martwi, denerwuje. Wyniki były jeszcze tego samego dnia, na szczęście okazało się wszystko w porządku :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz